🧑🎤 Jak Żyją Dzieci W Australii
Koala w przeszłości * Pierwsi osadnicy trafiający z Europy do Australii, byli zdziwieni widokiem koala. Nazywali je różnie, m.in. małpą i niedźwiedziomałpą. Po raz pierwszy koala został opisany w 1798 roku. Podróżnik napisał, że znalazł zwierzę podobne do leniwca. * Koala został fachowo opisany w 1803 r.
Koale i kangury są dość powszechne w całej Australii - nie grozi im wyginięcie z powodu pożaru, chociaż naukowcy zauważają, że tylko jedna czwarta populacji koali mogła umrzeć w Nowej Południowej Walii. Inne zwierzęta, które żyją w niszowym środowisku i mają mniejsze populacje, takie jak opos górski, są bardziej zagrożone.
Poszukiwania czworga dzieci, których samolot 1 maja rozbił się w amazońskiej dżungli, trwają. Nie gasną też nadzieje na to, że dzieci te wciąż żyją.
Zwierzęta pustynne musiały przystosować się do życia w najtrudniejszych warunkach klimatycznych. Brak wody, ograniczony dostęp do pożywienia, deficyt naturalnych schronień, znaczne wahania dobowe temperatur - to tylko niektóre czynniki, które składają się na nieprzyjazne otoczenie. Natura potrafi jednak rozwiązać każdy problem. W toku ewolucji, zwierzęta żyjące na pustyni
Nasze życie w Australii ostatnio nieco się zmieniło i w sumie jest teraz takim życiem, jakie wyobrażałam sobie przed emigracją – całkiem zwyczajnym. Aż może zbyt nudnym… Należy wam się kilka słów wyjaśnienia, które przy okazji przybliżą nieco tą odległą rzeczywistość.
Ciesz się zabawą o dinozaurach dla dzieci i dowiedz się wszystkiego od strasznego Tyrannosaurus Rex po ogromny Diplodocus. Podczas gdy dinozaury przyszły przed nami na długo, skamieniałości i nowoczesna technologia pomogły nam połączyć to, jak mogły wyglądać dinozaury, a nawet jak się zachowywały.
Rozwiedli się ponownie w 1986 roku w jednym z najbrzydszych rozwodów gwiazd w Australii. Hogan ma pięcioro dzieci z tego małżeństwa. Paul Hogan Linda Kozłowski | Kim jest Paul Hogan żonaty. W 1990 roku komik ożenił się z gwiazdą w Crocodile Dundee, Lindą Kozłowski. Mają razem jednego syna.
Australia słynie z tego, że zamieszkują ją jedne z najniebezpieczniejszych stworzeń na świecie. Większość tutejszych zwierzaków nie występuje nigdzie indziej na globie (ponad 70%). Australijskie stworzenia są naprawdę wyjątkowe – jedne słodkie, inne dziwaczne, a jeszcze inne przerażające. Zobacz sam. 30 najciekawszych zwierząt, jakie można spotkać w Australii:
Jak zwykli ludzie żyją w Ameryce? Nie wszyscy Amerykanie mogą sobie pozwolić na pójście do restauracji i kawiarni. W Stanach Zjednoczonych zwyczajowo kupuje się żywność w hurtowniach, ponieważ jest znacznie tańsza i oszczędza czas. Ceny w supermarketach mogą być znacznie niższe niż na przykład w języku rosyjskim.
Kangury w Australii – każda wyprawa na ten kontynent nie może być kompletna bez zobaczenia tych zwierząt. W okolicach Alice Springs, ok. 4 h jazdy od Uluru, znajduje się wyjątkowe miejsce. Założone zostało przez człowieka z prawdziwą pasją do zwierząt. Miejsce konieczne do odwiedzenia, bo tutaj słowo sanktuarium nie jest żadnym
Dzieci Romana Abramowicza dostały szansę na wyjątkowo luksusowe życie. Jak szacował w 2021 roku magazyn "Forbes", majątek jednego z najbogatszych ludzi na świecie sięga 15 miliardów
W wielu miejscach na świecie został sztucznie introdukowany, m.in. w Australii, Nowej Zelandii, a także obu Amerykach. Dzika miłość Mniej więcej w okresie od listopada do stycznia, a nawet lutego trwa huczka, czyli okres rui. Samce wówczas walczą o samice. Po zapłodnieniu dochodzi do ciąży, która trwa około 120 – 140 dni.
QV87YaK. Malwina Wrotniak2019-12-04 06:00redaktor naczelna 06:00Dagmara i Stewart są dziś w Krakowie, chociaż dwa razy wyprowadzali się i wracali z kraju często nazywanego emigracyjnym rajem. Bo raju nie ma. A - ich zdaniem - na pewno nie w miejscu, gdzie życie toczy się w rytmie rat gigantycznych kredytów. Zanim w ogóle umówimy się na rozmowę, zastrzega, że nie pozwoli psioczyć na Polskę. Mówi, że mieszka im się tu lepiej i że wielu emigrantów koloryzuje na temat swojego życia za granicą, które dalekie jest od ideału. A tylko ci, którzy sami wyjeżdżali, wiedzą, że nikt nie rozdaje tam nikomu niczego za darmo, a ty jesteś i zawsze będziesz obywatelem drugiej kategorii. Nawet jeśli, jak oni, tworzysz międzynarodowy związek i lądujesz w drugiej ojczyźnie swoich dzieci. I nawet jeśli zapłaciłaś za to krocie. "Żeby móc znaleźć się w tym raju, trzeba przejść bardzo skomplikowany, kosztowny i czasochłonny proces aplikacji o wizę. Nawet w mojej sytuacji, żony Australijczyka i matki, było nie było, trzech Australijczyków, ten proces kosztował ponad 20 tysięcy złotych i trwał prawie rok. Aplikacja pozbawia wszelkich złudzeń – Australia nie chce obywateli chorych, starych i bezproduktywnych. W sumie nie ma się czemu dziwić, pragną zaprosić do swojego raju ludzi przynoszących »zysk«, a nie tych, których utrzymanie będzie kosztowne (...) Do raju niestety nie wszyscy mogą się dostać" – wspomina. fot. / / Jak można wrócić z takiego kraju? Będzie kusić, żeby podsumować tę historię krótko: poznała Australijczyka, dzięki niemu emigrowała, ale wrócili – czyli widocznie im się tam nie udało. Głupia decyzja, bo gdzie podnieść jakość życia, jak nie na Zachodzie? Do takich komentarzy Dagmara nie odnosi się już wcale. Bo jeśli ktoś ma problem, to to on ma problem - ludzkiej mentalności nie zmienisz. Nie czuje się w obowiązku tłumaczyć nikomu, że jeszcze zanim pojawił się Stewart, żyła trochę w Wielkiej Brytanii i w Stanach. Że nie wracali przez porażkę, ale dla szans nad Wisłą. Że przeciwnie do wielu poznanych w Perth czy Sydney, nie zamierzali koloryzować w relacjach z życia na antypodach. Dagmara: „Nam było w Australii gorzej. Dlatego po jakimś czasie stwierdziliśmy, że oprócz klimatu, który w 100% - i tego nikt nie podważy - tam jest korzystniejszy, tak naprawdę nie ma tam nic ponad to, co moglibyśmy mieć tutaj. A wręcz jest wiele rzeczy, które nam się nie podobają.” Nie owijają w bawełnę - pod niektórymi względami emigracja do Australii jest nie jak podróż do lepszego świata, tylko w kosmos. W tym kosmosie 1 listopada w krótkich spodenkach stoisz z dziećmi w parku z pomnikiem upamiętniającym czyjąś śmierć, próbując oddać zadumę równą klimatowi Cmentarza Rakowickiego w tym samym czasie. Stany Zjednoczone, Nowa Zelandia, Australia leżą w świadomości przeciętnego Europejczyka dokładnie tam, gdzie na mapie znajduje się emigracyjny eden. Jest daleko od problemów Starego Kontynentu, ciepło i ładnie. To znaczy tak piszą w mediach i tak mówił kolega szwagra, który szczęśliwie wyemigrował naście lat temu. Podobno szczęśliwie. Wyjechać i sprawdzić samemu - trochę za daleko i trochę za drogo. No i coś jeszcze mogłoby się nie udać. Mamy narodową specjalizację w ocenianiu cudzych decyzji emigracyjnych. Cała fala rodaków „uciekła przecież na Wyspy, żeby skończyć na zmywakach”. A teraz po kilku czy kilkunastu latach „rozumieją swój błąd i chcą do nas wracać”, ale przecież „wiadomo, że wracają przegrani”. Australia? Kto zdrowy na umyśle wracałby z raju? Dagmara o Australii ma zdecydowane zdanie. Po ostatnich trzech latach wróciła mocno zniechęcona i chociaż raczej jeszcze kiedyś tam zamieszka, to na pewno nie zostanie na stałe. Dagmara: „W pewnym momencie zaczęło mi przeszkadzać to, dokąd prowadzi nasze życie tam, a prowadzi - bo taki tam jest model funkcjonowania. Nie chciałam, żeby wszystko kręciło się wokół spłacania kredytu na dom.” Australijski model życia rodziny uderzał tym mocniej, im częściej porównywało się realia swojego bezpośredniego otoczenia tam i w Krakowie. Wielu znajomych z wyższym wykształceniem w Polsce nieźle sobie dziś radzi, pnąc się po szczeblach kariery w globalnych korporacjach, które zacumowały nad Wisłą. Część już spłaciła kredyty mieszkaniowe, część zbliża się do tego celu. Chociaż mają jeszcze małe dzieci, intensywnie myślą o zakupie drugiej nieruchomości w formie zabezpieczenia na przyszłość. Jedni inwestują w letnie domy na wsi, inni korzystają z życia, jeżdżąc po świecie. Po kilkunastu latach harówki zaczynają odcinać kupony, chociaż mają dopiero po 40 lat. Dla większości ich równolatków w Australii, tym bardziej imigrantów, to nieosiągalny w tym wieku styl życia. Dagmara: „W Australii otaczali mnie ludzie, dla których takie rzeczy były niemożliwe. Owszem, mieli duży dom, często z basenem. Tylko że tam dom z basenem to nie jest nic nadzwyczajnego – tam się po prostu tak żyje (…) Oczywiście, to zamożny kraj i wielu Australijczyków żyje na wysokim poziomie. Klasa średnia to jednak inna bajka. Nawet jeśli masz dom z basenem, ten dom jest stary, nadający się do remontu, bo nie stać cię na nic lepszego, a on i tak kosztował cię już milion dolarów. Jesteś więc zadłużony po uszy, na lata.” Australijscy dwudziestoparolatkowie często zaczynają dorosłe życie z kredytem studenckim. Finansują nim płatne w tym kraju pobyty na uczelni. Ich rodzice nie mają w zwyczaju dokładać się latorośli do lepszego startu – opowiada znajome historie Dagmara. Przecież sami dopiero co uwolnili się od swojego życiowego bankowego długu, a teraz kolej zbierać na dom starców. W efekcie ludzie nie wychodzą z rat latami. Kredytu może wręcz jeszcze przybyć, gdy chce się inwestować w lepsze wykształcenie dzieci. Nie pamięta ze swojego otoczenia w Polsce, żeby wykształcony, myślący człowiek brał kredyt na lepsze wakacje. Albo finansował w ten sposób wystawne święta i drogie prezenty. To na pewno nie jest typowy model życia rodaków. W Australii ludzie nie mają z tym żadnego problemu. Jeżdżą ogromnym samochodem, chociaż wcale nie jest im potrzebny. To jednak oznaka powodzenia, więc kupić trzeba. Gorączka świątecznych prezentów rozpoczyna się w październiku. Oprócz zakupów na kartę kredytową, sklepy uruchomiły tak zwane after pay. Czyli kolejna pułapka: kup sobie teraz, zapłacisz potem. W dorosłym australijskim życiu, żeby się liczyć, wypada też mieszkać w tzw. dobrej dzielnicy. Tylko dobra dzielnica to szansa na dobrą szkołę dla dziecka (obowiązuje ścisła rejonizacja, a szkoły prywatne – zbliżone poziomem do dobrych szkół publicznych, są poza finansowym zasięgiem większości społeczeństwa), sensowną komunikację z centrum i niedużą odległość od plaży. Koszt domu w takiej lokalizacji potrafi być trzykrotnie wyższy niż gdzie indziej. Ale wielu woli spłacać ogromny kredyt, żeby tam oraz tak żyć. Żeby zacząć jak najszybciej zarabiać na przyzwoite życie, trzeba jak najszybciej zacząć pracować. Taka kolej rzeczy rzuca absolwentów szkół średnich na rynek pracy, gdzie walczą z czasem i o pieniądz zwykle ciurkiem przez kolejne 15 lat. Mając 35-42 lata, rodzą pierwsze, drugie, trzecie, czasami czwarte dziecko (popularny jest model rodziny wielodzietnej, posiadanie trójki czy czwórki uchodzi za zupełnie normalne). W tym okresie wiele kobiet opuszcza miejsce zatrudnienia, nie ma tam bowiem zwyczaju długich urlopów rodzicielskich. Życie z jednej wypłaty oznacza z kolei zaciskanie pasa. Po opłaceniu kredytu i kosztów codziennego utrzymania w domowym budżecie nie pozostaje już wiele środków. Dagmara: „Nie wyobrażałam sobie, że do starości nie będzie nas stać np. na podróże. A tam się podróżuje, kiedy spłaci się kredyt i dzieci wyprowadzą się z domu. Ja nie chcę czekać do 70. roku życia, żeby zmęczona i chora jechać do Rzymu, tylko chcę do tego Rzymu jechać jutro. Nie chcę też jechać na kemping - a tylko na to tam wielu ludzi stać - bo nie lubię kempingu i nie wyobrażałam sobie spędzać tak wszystkie wakacje przez najbliższe dziesięć lat. Szczytem marzeń i egzotyki jest Bali, oddalone od Perth o cztery godziny. Leć na Bali, żartują Australijczycy, twój sąsiad już tam jest.” Rzym wydawał się dużo prostszy z perspektywy Krakowa. W Australii jedziesz dziesięć godzin samochodem i nadal jesteś w tym samym stanie. Z Polski w tym czasie dojedziesz do Włoch, po drodze mijając dwa inne kraje. To ważne, kiedy dzieci są coraz większe i chciałbyś kilka razy w roku pokazać im nowe miejsce. W tamtych stronach to kosztuje nie tylko pieniądze, ale i czas – mało kto ma tyle urlopu, żeby spędzać 2 dni w samej podróży. City breaks właściwie odpadają. Wszędzie z Australii jest po prostu bardzo daleko. I drogo. fot. / / Prościej było też z racji drugiej pensji na koncie. Koleżanki, które rodziły dzieci w Polsce, po roku wracały do pracy, a przy kolejnej ciąży znowu rok przerwy i znowu szybki powrót w korporacyjne, ale przyzwoicie wynagradzające, tryby. Etap kilkuletniej przerwy w karierze, żeby wychować dzieci, był w Australii kwintesencją dążeń kobiet w tym wieku. Żłobki i przedszkola są drogie, więc matki zostają w domu. Dagmara: „Mnie nie wystarczało tylko to, żeby pójść z dziećmi na spacer i ugotować obiad. Nie chciałam swojego życia tak przeżyć, a dla wielu moich koleżanek w dobrej, rodzinnej dzielnicy, to był szczyt marzeń i typowy, docelowy model rodziny.” Udają, żeby żyć Nie każdemu imigrantowi udało się wbić w ten zastany na miejscu schemat. Dagmara spontanicznie i bez trudu wymienia historie bez szczęśliwego finału w Australii. Któraś z dziewczyn przez problemy wizowe przez pięć lat nie widziała rodziny, bo ani ona nie mogła wyjechać, ani oni nie byli w stanie zorganizować pobytu na drugim końcu świata. W efekcie dziadkowie w ogóle nie znali urodzonego w tym czasie młodszego dziecka. Inną zdradzał mąż, ale nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, bo w Australii była już od dziesięciu lat. W Polsce nic jej już nie trzymało, w Australii – jeszcze nic. To były życia w ciągłym zawieszeniu, dość depresyjnie wpływające na tych, którzy oczekiwaliby od losu i siebie samych trochę więcej. Dało się zauważyć, jak imigranci cofają się w swoich ambicjach i oczekiwaniach. Dziewczyny po studiach prawniczych sprzątały tam domy. Wielu z nich na emigracji nie uznano kwalifikacji. Nie ma się co dziwić. Prawo w każdym kraju jest inne. Dagmara: „Zaczęło do nas docierać, że jesteśmy coraz starsi i oczekujemy od życia coraz więcej niż tylko spełnienia podstawowych parametrów życiowych – pracy, mieszkania i kilku dolarów w kieszeni. Patrzymy bardziej na to, jacy ludzie nas otaczają, jakimi wartościami się kierują, w co wierzą, jak żyją itd. Mnie to bardzo przeszkadzało w Australii." Powiedzą: wystarczyło się odciąć i żyć całkiem z boku, swoim życiem. Ale życie imigranta zawsze będzie życiem imigranta. W Krakowie można było być sobą – wykształconą, ambitną i chcącą godzić rodzicielstwo z karierą młodą kobietą. W Australii jesteś głównie imigrantem, de facto często traktowanym na równi z kimś, kto przypłynął do tego kraju na łódce i teraz próbuje ułożyć sobie przyszłość na nowym lądzie. Uważa się, że każda z takich osób powinna żyć, jakby złapała pana boga za nogi, bo znalazła się w raju. „Podczas gdy ja wcale tak nie uważałam”. Australia nie jest rajem nawet dla niektórych Australijczyków, którzy – jak Stewart – przez 10 lat w Polsce skutecznie pięły się po szczeblach kariery. Dla ich potencjalnych pracodawców w Sydney Kraków leży tak daleko, że nie potrafią tego doświadczenia zweryfikować. Nie znają firm działających na polskim rynku, niewiele z nich dociera też na australijski rynek, bo to za daleko, żeby biznes nadal się spinał. „Wróciliśmy z emigracji, zaczęło się prawdziwe życie” [Zawróceni]Wyjeżdżali jako para bez zobowiązań, dla przygody i zawodowych perspektyw. Osiem lat na Lazurowym Wybrzeżu nazywają najlepszym okresem w swoim życiu. Optymizm Południowców, słońce i podróże weszły im w krew. Do Polski wracali ze zmęczenia materiału, w modelu 2+2, gdy dobrze żyć we Francji było już trudniej i drożej. W Gdyni czekali dziadkowie, znajomi i zawodowy projekt. Rzeczywistość rozminęła się jednak z wyobrażeniami na wielu frontach. Dziś nie czują się tu jak u siebie i myślą o ponownej emigracji. Tego wszystkiego, naturalnie, nie widać z Polski. Bo przecież nikt na dobrą sprawę nie sprawdzi, jak żyjesz, dopóki cię nie odwiedzi. Co ciekawe, przejawów tej goryczy – jak zrelacjonują później - nie widzą nawet nowe polskie znajome w Australii. Dagmara: „Wiadomo, stwarzasz pozory. Nie chcesz nikomu mówić, że jest ci tutaj źle. Bo też bez sensu tak żyć, że codziennie wstajesz i myślisz sobie – tu mi się nie podoba i nie chcę tu być”. Pytam wprost, czy to jej zdaniem jakaś reguła, że ludzie oszukują się na emigracji. Dagmara: „Oczywiście, że tak. Mało tego – oszukują nie tylko siebie, ale też swoje rodziny, które zostały w Polsce. Oszukują znajomych, których tam mają, no i bardzo oszukują siebie. Z drugiej strony patrząc – ciężko jest żyć, jeśli tego nie robisz. Bo coraz częściej zastanawiasz się po co ci ta emigracja. Po co tu jestem, skoro wcale nie jest mi tak dobrze.” Twierdzi, że kiedy zadajesz sobie pytania „gdzie jest mój dom” albo „mam zostać czy wracać”, to jawny dowód, że właśnie przepoczwarzyłeś się w emigranta. Do tego ciągle tęsknisz za swoją wersją Polski. Owszem, do tej tęsknoty człowiek się przyzwyczaja. Ale boli wszystko, co omija cię w rodzinnym domu. Śluby, śmierci i zwykłe bycie razem. Zżera świadomość, że rodziną będzie się głównie przez Skype’a. Wielu znajomych zarzekało się, że będzie odwiedzać, Australia taka piękna. Przez 2,5 roku przylecieli jedni znajomi. Wiadomo, czas i pieniądz. Niech żyje bal Dagmara Hicks to jedna z najpopularniejszych blogerek parentingowych nad Wisłą. Mama trojaczków. Znam historie emigracji pisanych etapami życia dzieci. Wyjazdy lub powroty z emigracji zablokowane z powodu szkoły lub w imię tak zwanego dobrego startu w przyszłość, która ma nastąpić za ileś tam lat. Niby nie wiadomo czym dla kogo będzie ta dobra przyszłość, ale czasami przyjmuje się, że lepsza będzie na zachodzie. Dagmara: „Uważam, że moje dzieci mają swoje życie. I jeśli podejmą kiedyś decyzję, że chcą wyjechać, na pewno nie będę ich przed tym powstrzymywała. Nie będę mamą, która mówi »Ale w niedzielę to musisz do mnie przyjść na obiad, pamiętaj, całe swoje życie«. Ja mam swoje życie, nie będę miała innego, to jest mój czas i nie mogę poświęcić go w całości dla dzieci. Zdecydowaliśmy z mężem, że nie będziemy tam płakali po kątach tylko dlatego, że dzieci mają tam fajną szkołę. Raczej zrobimy wszystko, żeby taką fajną szkołę znaleźć tutaj w Polsce. Poznałam wielu takich »gorzkich« emigrantów, którzy żyją za granicą, bo mąż ma dobrą pracę, nie chce wyjechać albo dzieci mają dobrą szkołę. Oni tak naprawdę nie żyją swoim życiem. Ja nie wyobrażam sobie bycia gdzieś tylko dlatego, że ktoś inny tak sobie życzy.” Rozmawiamy dalej o dobru dziecka, o liberalnych, sprzyjających rozwojowi australijskich szkołach. Wielu oddałoby za nie wiele. Ale nawet to wiele nie załatwia wszystkiego. Dagmara: „Nie mam najlepszego zdania o wykształceniu Australijczyków. Niestety – żeby spłacać te kredyty, trzeba pracować, i to jak najwcześniej. Nie ma więc kultu wiedzy, tylko jest kult pracy. Czy ja bym chciała, żeby moje dzieci były tak wychowane? Chyba nie.” Tak, dzieci są pół-Australijczykami i może kiedyś, a może już niedługo, zechcą zamieszkać na drugim końcu świata, żeby – na przykład tam pójść do szkoły średniej. Ale są też pół-Polakami, a nie jest łatwo uczyć narodowości kilkanaście tysięcy kilometrów od rodzinnego domu. Szkoła polska, w sobotę, była w pewnym momencie dla dzieci za karę, bo jest w weekend, kiedy koledzy umawiają się na zabawę w parku. I choćby nazwać te zajęcia nie wiadomo jak, zawsze pozostaną dodatkowym dniem w tygodniu, który trzeba poświęcać na naukę. Poza czytaniem książek w domu i oglądaniem polskich bajek, na lekcje z języka nie zostaje już wiele czasu. Po lekcjach piłka, taniec, zabawa z kolegami, więc gdzie jeszcze ten polski. W międzynarodowych małżeństwach często rządzi angielski. Nie wystarcza dnia na czas z dziećmi „tylko po polsku”. Po 2,5 roku zaczęły zapominać niektórych polskich słów. Dagmara: „Łamało mi się serce, kiedy myślałam o tym, że moje dzieci nie będą Polakami. I nie mówię tu o polskości polegającej na wytatuowaniu sobie orła na klacie. Tylko o tym, że nie będą rozumiały, dlaczego płaczę, kiedy słucham »Niech żyje bal«, co oznacza dla nas 1 listopada i dlaczego Mikołaj jeździ na sankach, skoro w grudniu jest 40 stopni. To jest bardzo trudne do wytłumaczenia za granicą i w którymś momencie po prostu przestajesz to robić.” Manchester jest jednak idealny Najlepiej żyło im się w Australii odkąd zdecydowali, że będą wracać. To w Polsce Stewart finalnie widział dla siebie więcej zawodowych możliwości. Z Australii trudniej też zarabiać na prowadzeniu polskiego bloga. Zamiast ciułać, zaczęli cieszyć się życiem i zwiedzać. Zbieranie pieniędzy na ogromny kredyt na dom, inwestowanie w dalszy rozwój kariery czy znajomości przestało mieć znaczenie, bo najsilniejsze więzi niezmiennie łączyły z ludźmi w Polsce. Ale żeby wrócić, potrzeba było jeszcze trochę odwagi. Dla Polaka powrót drugiego Polaka z ziemi-niby-obiecanej to jednak jakby porażka. Dagmara: „O porażkach mówią najczęściej ci, którzy nigdy na dłużej nie wyjechali z kraju. Oni nie wyobrażają sobie tego, że nagle znajdujesz się za granicą i nic tam na ciebie tak naprawdę nie czeka. Musisz się po prostu zabierać do pracy. Przylatujesz z biedniejszego kraju, więc masz trudniejszy start. Nawet jeśli sprzedasz wszystko, co miałaś w Polsce, w Australii wciąż na niewiele będzie cię stać. Wyjeżdżałam w okolicach czterdziestki - dla ludzi w moim wieku oznacza to zaczynanie od zera. Nikt cię tam nie zna, nie masz żadnej pozycji, a twoje doświadczenie niekoniecznie coś znaczy. Jesteś nikim.” Na pytanie, czy wrócić było trudno, odpowiada, że zawsze jest trudno. Bo nawet jeśli byłeś za granicą przez rok, po powrocie masz jakąś wyrwę w życiorysie i na nowo musisz wydeptywać swoje ścieżki. Trzy lata to całkiem długo, a przecież świat nie stoi w miejscu, Polska też mocno się zmienia. Trudności są od większych po prozaiczne. Jesteś jedyną osobą, która nie wie o lokalnym objeździe. Wracasz i chcesz odświeżyć dom, ale nie masz szansy znaleźć ekipy od ręki, bo na fachowców w Polsce czeka się teraz miesiącami. Przed wyjazdem masz wszystko poustawiane – dwa samochody, pomoc do sprzątania domu, znajomą nianię dla dzieciaków. A teraz ta sama pani do pomocy jest zajęta, bo wiadomo, przez trzy lata jej życie nie stanęło w miejscu z powodu emigracji jednej z klientek. Te sprawy trzeba sobie na nowo poukładać. fot. / / Tak jak i relacje. Poprzeczka oczekiwań wisi zwykle wysoko. Skoro rodzina tak często przekonuje do powrotu, najwyraźniej czeka z rozpostartymi ramionami. Czeka, ale wciąż ma w Polsce swoje życie - bo przez tych kilka lat nie stała w miejscu – i swoje wady, które słabiej widać z drugiego końca świata. Nie jest niby-wróżką, która tylko spełnia życzenia, jest czasem nawet obcą starszą panią, która mówi w innym języku, na śniadanie nie robi pancakes’ów, tylko kanapkę z pasztetem i do tego wymaga posprzątania pokoju. I nagle się okazuje, że powrót do rodziny nie jest tak łatwy, jak się spodziewano. Dagmara: „Znam też takie historie, że ktoś wrócił do rodziców po dziesięciu latach, a ci rodzice przez ten czas ułożyli sobie życie, bo nie mogli czekać dekadę aż to dziecko wróci, nie wiedząc, czy w ogóle to zrobi. Oni teraz mają czas wypełniony klubem seniora, mają taniec, angielski i tak naprawdę przyzwyczaili się do życia bez dzieci. I nie rzucą teraz wszystkiego. Tę relację trzeba stworzyć na nowo.” Trzeba uważać, bo łatwo o festiwal rozczarowań i trudnych pytań. Czy był sens wracać? Co się nie powiodło? Bo przecież koleżanka od lat żyje szczęśliwa w Wielkiej Brytanii i ani myśli zawijać się z powrotem do kraju. Tylko że wyjazdu do Australii nie można porównać z emigracją do Londynu. Stąd co miesiąc jesteś w Polsce – kiedy tylko masz ochotę lub kiedy potrzeba. Dzieci znają dziadków, odwiedzają się wzajemnie, w Londynie jest kilka lotnisk, a bilety tanie. Od biedy stać cię, żeby lecieć do Polski po rodziców, byle tylko nie czuli się zagubieni w podróży. Z Australii tego nie zrobisz. Wrócił z Australii i założył własny biznes Dagmara opowiada historię pary polskich lekarzy, którzy po dziesięciu latach w Wielkiej Brytanii przyjechali na staż do Australii z myślą, że zostaną tam na stałe, o co zresztą od początku zaczęli się intensywnie starać. Przez prawie dekadę oswoili się z życiem za granicą, Anglia i Australia wykazywały pewne podobieństwa, więc lądowanie w kraju kangurów miało być łagodniejsze, a przyszłość – jednak bardziej obiecująca, bo z angielskiej szarówki w stronę upału. Wytrzymali dziewięć miesięcy. Dobre pozycje zawodowe wypracowane na Wyspach nie przydały się na drugim końcu świata. Oboje musieliby się porządnie doszkolić, żeby leczyć w kraju, gdzie obowiązują zupełnie inne standardy leczenia i czynniki zagrożenia. W Anglii dziećmi zajmowała się niania, a w nagłych przypadkach naprzemiennie babcie z Polski. Każda z nich w ciągu dnia mogła stawić się u wnuków, a kiedy spały, babcia uzupełniała lodówkę domowym jedzeniem. Tu babć nie było, a niania pochłaniała połowę miesięcznych dochodów. Spakowali się więc po mniej niż roku i wrócili do Anglii z przekonaniem, że Manchester jest jednak idealny. Dagmara: „Znam wiele takich historii. Ludzi, którzy wracali, bo wcześniej nie dostrzegli, że w Polsce mają takie same możliwości, jak za granicą. Do tego mogą być blisko rodziny i nie martwić się, że ktoś ich wyrzuci, gdy przyjdzie brexit, skończy się wiza, albo co, jeśli rodzice zachorują, a ich nie będzie obok.” Najłagodniejsze lądowanie zaliczają ci, którzy przywożą jak najmniej oczekiwań. Ci świadomi, że życie nigdzie nie jest kolorowe, nigdzie dolary nie rosną na drzewach i że wszędzie ludzie mają swoje problemy – muszą ciężko pracować, stoją w korkach i z czymś się użerają. Oni z ogromną dziurą ozonową i pożarami, a my ze smogiem i śniegiem. Dagmara: „Bardzo często spotykam się z sytuacją, że ludzie są rozczarowani powrotem. Bo wyobrażali sobie coś, stworzyli sobie jakąś wizję Polski, ale nie wrócili tu nigdy na dłużej, żeby posłuchać, jakie ludzie mają bolączki. I nagle brutalnie zderzyli się z rzeczywistością. To nie my, byliśmy tam jednak za krótko, no i jesteśmy realistami. Wartości, według których chcę żyć, są tu, nie tam. Dom to nie tylko mąż i dzieci, ale i mama, babcia, kuzynki, ciocia. To oparcie, którego nie dadzą nawet najlepsi znajomi. I tylko tutaj wiem na pewno, że jestem u siebie.” fot. / / Źródło:
Aborygeni to plemię które obok opery, kangurów i Sydney zawsze będzie nam się kojarzyło z Australią. Zamieszkują ten kontynent już ponad 50 tysięcy lat i są pierwszym ludem pierwotnym, prowadzącym koczowniczy tryb życia. Osiedlają się głównie na obszarze słabo zaludnionym, na którym znajduje się zbiornik wodny. Nazwa ?aborygeni? pochodzi o łacińskiego słowa ab- od + origo, -inis- początek. W XVIII wieku na terenie Australii istniało ok. 500 plemion, a każde z nich posiadało swoją nazwę, dialekt, terytorium oraz zwyczaje. Niestety wraz z przybyciem Brytyjczyków pojawiły się choroby, z którymi Aborygeni nie potrafili sobie poradzić, były to choroby weneryczne, ospa, tyfus, grypa. Aborygeni byli również prześladowani przez „białych” wskutek czego ich liczba gwałtownie spadała. Przez długi czas ludność aborygeńska nie posiadała praw obywatelskich ani prawa do głosowania, a władza uważała ich za ludzi gorszej kategorii. Mimo to, plemię bardzo aktywnie walczyło o uznanie ich społeczności przez wadze aż w końcu otrzymali obywatelstwo, prawo do głosowania, równość praw, a nawet ujmuje się ich przy spisie ludności. W 1991 roku podano że w Australii żyje ok. 265 tyś. aborygenów, natomiast nieoficjalnie szacuje się że ich liczba jest znacznie wyższa. Plemię aborygenów australijskich posiada nawet swoją flagę zaprojektowaną w 1971 roku przez Harolda Thomas?a, aborygeńskiego artystę. Na fladze znajdują się kolory symbolizujące plemię: czarny – symbol rasy, czerwony – ziemię i związek z nią, żółty – słońce, dar życia. Aborygeni Życie i zwyczaje aborygenów Aborygeni prowadzą raczej wędrowny tryb życia, przemieszczając się w poszukiwaniu wody i pożywienia. Na co dzień zajmują się głównie myślistwem. Polują szczególnie na kangury, ponieważ ogon tego zwierzęcia jest ich ogromnym przysmakiem. Oprócz mięsa żywią się tym co uda im się znaleźć, np. jagodami, orzechami, dzikimi roślinami. Jak każda społeczność posiadają swoje legendy, pieśni i tradycje, które przedstawiają opowieści o przeszłości Australii. U podnóża góry Uluru znajdują się prastare malowidła przedstawiające mitycznych przodków Aborygenów. Według aborygenskiej legendy góra ta została stworzona przez dwóch małych chłopców bawiących się gliną. Aborygeni mieli również przedmioty kultu, były to najczęściej: totem czuringa, a także inne przedmioty sakralne, często przedmioty użytkowe, np. broń, które zdobione były mitycznymi rysunkami. ?Czas snu? to aborygeńska mitologia, która opisuje okres, w którym nie było jeszcze materialnego, fizycznego świata. Na uroczystościach aborygeni grali na instrumencie dętym, przypomnającym flet, zwanym Didgeridoo. Jest on zrobiony z wyjedzonych przez termity gałęzi drzew eukaliptusa, w których drąży się odpowiedni otwór. Aborygenie bardzo cenili sobie ziemię, która uznawali za wspólne dobro które trzeba chronić. Aborygeni Życie rodzinne W życiu rodzinnym Aborygenów istniał ostry podział obowiązków, mężczyzna zajmował się polowaniem, a kobieta domem i dziećmi. W plemieniu dominują mężczyźni, kobieta ma być posłuszna i uległa, to ona po ślubie opuszcza swoje plemię i przeprowadza się do męża. Aborygeni uprawiali grupowy promiskuityzm (kontakty płciowe pozbawione więzi uczuciowych, podejmowane z przypadkowymi, często zmienianymi partnerami) i nie wiązali współżycia z prokreacją, a ciążę wyjaśniali tym, że to duch wstąpił w ciało kobiety, a mężczyzna tylko ją otwierał, aby ten mógł w nią wniknąć. Jeszcze przed urodzeniem dziecka, jeżeli to była dziewczynka obiecywano ją mężczyźnie z innego plemienia, dlatego duża różnica wieku między małżonkami była na porządku dziennym. Natomiast chłopców w wieku dziewięciu lat odbierano matce i poddawano wielu próbom wytrzymałości na ból takim jak: wybijanie zębów, wyrywanie włosów, nacięcia. Dziewczynka bardzo wcześnie rozpoczynała współżycie (nawet w wieku dziewięciu lat). W prypadku śmierci męża była przekazywana jego młodszym braciom, wiec aborygeńska kobieta mogła być nawet kilkukrotnie zamężna, ponieważ poligamia była tam powszechnie uznawana. Aborygeni Cechy antropologiczne aborygenów Ciemna karnacja (od czekoladowej po czarną) Ciemna karnacja (od czekoladowej po czarną) Włosy kręcone bądź faliste, brązowe lub czarne Długa głowa Szeroki nos Prognatyzm (nadmierne wysunięcie żuchwy lub szczęk) Masywne zęby Dziś ?prawdziwych? aborygenów możemy spotkać głownie w specjalnych rezerwatach, chociaż wstęp mają do nich tylko nieliczni. Duża część z nich przeniosła się na obrzeża miast, gdzie podejmują prace robotników rolnych bądź hodowlanych. Niestety ich sytuacja ekonomiczna jest dużo gorsza niż przeciętnego Australijczyka. Obecnie społeczność aborygeńska żyje głównie w Australii Zachodniej, na Terytorium Północnym i centralnym Queensland.
Australijski sen: dom na przedmieściach, minimum 3 sypialnie i ogród z miejscem do urządzenia barbecue. Tradycyjny australijski sen spełniony być powinien na działce wielkości ćwierć akra (ok. 1000 m2). Czy ten sen ma dzisiaj odbicie w rzeczywistości? Moim zdaniem więcej niż mogłoby się wydawać. Australijczycy mieszkają bowiem w domach. Ktoś mógłby zapytać: Skąd w takim razie te zdjęcia australijskich miast z wysokimi wieżowcami? Tak wygląda tylko ścisłe centrum miasta. W każdym australijskim mieście, nawet w Sydney czy Melbourne już kilka kilometrów za centrum zaczynają się osiedla domków jednorodzinnych i ciągną kilometrami. Tym sposobem miasta rozrastają się do ogromnych (powierzchniowo) rozmiarów i odległość od jednej „rogatki” do drugiej może nawet przekraczać 100 km. Przedmieścia Przedmieście (ang. suburb) jest podstawową jednostką podziału terytorialnego kraju (choć nie ma nic wspólnego z lokalnym samorządem). W adresach zamieszkania nie wpisuje się bowiem ani nazwy miasta, ani nazwy jednostki samorządowej ale właśnie przedmieście/dzielnicę. Jeżeli w Melbourne ktoś zadaje ci pytanie: gdzie mieszkasz? to chodzi mu o przedmieście właśnie. [note]Sama nazwa ulicy nie jest żadnym wyznacznikiem adresu w Australii. Ulice o tej samej nazwie mogą znajdować się w wielu różnych dzielnicach tego samego miasta. Dodatkowo trzeba pamiętać również, że ważny jest rodzaj ulicy (street, road, avenue, court, lane i jeszcze parę innych), jako że w jednej dzielnicy możemy spotkać różne ulice o tej samej nazwie własnej ale innym przyrostku (np. Flinders Street oraz Flinders Lane)[/note] Działki budowlane położone blisko centrów miast już dość dawno zatraciły ideał „australijskiego snu”. Już dzielnice wytyczane kilkadziesiąt lat temu mają pełnowymiarowe działki wielkości ledwie 600-700 m2. Poniżej kilka zdjęć typowych australijskich technologii budowy domów: Technologie budowy Podwójna cegła Tradycyjna technologia przywieziona przez europejskich kolonistów, świetnie nam znana z Polski. Większość starych domów w wewnętrznych dzielnicach miast zbudowana jest z podwójnej cegły. Ceny tych nieruchomości są obecnie częściej 7 niż 6-cyfrowe. W Australii Zachodniej jest to do dzisiaj dominujący typ zabudowy, w innych stanach technologia ta jest obecnie marginalna. Brick veneer Technologia oparta na drewnianym szkielecie domu, obudowanym pojedynczym murem z cegły. Konstrukcja dachu nie opiera się na murze, ale na szkielecie. W przypadku wysokich piętrowych domów stosuje się czasami dodatkowe wzmocnienia szkieletu metalowymi słupkami. Technologia za została wymyślona i rozwinięta w stanie Wiktoria w Australii i stąd rozprzestrzeniła się na resztę kraju i poza Australię. Zaletą domu „brick veneer” jest oczywiście niższy koszt budowy. Największa wada to niestety kiepska izolacja termiczna, mniejsza trwałość oraz większa podatność na działanie szkodników, szczególnie termitów. Większość obecnie budowanych domów to właśnie „brick veneer”. Weatherboard Dom o konstrukcji drewnianej, w którym zamiast zewnętrznego muru zastosowane drewniane panele. Drewniane domy zyskały większą popularność na północy kraju, szczególnie w stanie Queensland. Istnieje również szereg technologii pochodnych od „weatherboard”, gdzie zewnętrzna warstwa drewniana zastępowana jest różnego rodzaju panelami lub styropianem pokrytym tynkiem. dom „weatherboard”, Oakleigh, Wiktoria Betonowiec W latach 50-tych XX w. powstało szereg dzielnic zabudowanych domkami z gotowych betonowych elementów, produkowanych w fabrykach domów. Był to sposób na tanią budowę domów przeznaczonych głównie pod mieszkania komunalne (ang. comission houses). Paradoksalnie te tanie betonowe domki okazały się być konstrukcjami trwalszymi niż inne, jednak z powodu faktu, że domy te są stosunkowo małe (poniżej 100m2 powierzchni) oraz kojarzą się z budownictwem komunalnym są stopniowo wyburzane i zastępowane głównie tradycyjnymi domkami „brick veneer”. dom z płyt betonowych, Ashwood, Wiktoria Dom z widokiem na morze Szczególną estymą cieszą się w Australii nieruchomości położone nad morzem (ang. waterfront). Jest to rodzaj całkowitego spełnienia australijskiego marzenia: posiadać dom, którego salon kończy się tarasem z widokiem na morze. Takich domów w Australii, która ma rozwiniętą i niesłychanie długą linię brzegową są oczywiście setki tysięcy, ale we wszystkich miastach te właśnie nieruchomości zaliczane są do najdroższych. dom z widokiem na zatokę Port Phillip, Brighton, Wiktoria Units Rozrost miast powoduje naturalne tendencje do wzrostu cen działek położonych względnie blisko centrów miast. Naturalne staje się również, że dotychczasowe działki dzielone są na mniejsze i oto zamiast dużego domu z jeszcze większym ogrodem pojawiają się domki typu „townhouse”, z dużo mniejszym kawałkiem ogródka. Na rynku tego typu nieruchomości funkcjonują już nie jako dom („house”), ale jako mieszkanie („unit”). Terrace houses Domki typu „terrace house” (zabudowa zapożyczona z Anglii) są najbardziej charakterystyczne dla wewnętrznych dzielnic Melbourne oraz Sydney i powstały głównie w 2-giej połowie XIX wieku na fali szybkiej rozbudowy miast w czasie gorączki złota. W innych australijskich miastach jest ich mniej, a w Brisbane nie występują wcale, gdyż władze stanu Queensland obawiając się tworzenia slumsów na terenie miasta ograniczyły minimalną szerokość parceli do 10m. parterowe „terrace houses”, Prahran, Wiktoria Najbliższym polskim odpowiednikiem „terrace house” byłby chyba „szeregowiec”. Terrace houses, pierwotnie budowane jaka tanie domki dla klasy robotniczej, dzisiaj osiągają – z racji swojego położenia w pobliżu centrum – wysokie ceny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu masowo burzone ustępowały miejsca blokom mieszkalnym, dzisiaj są najczęściej objęte ochroną jako zabytki. terrace houses, South Melbourne, Wiktoria Queenslander Typowy dla stanu Queensland duży drewniany dom zbudowany na palach. Taka konstrukcja ma zapewnić lepszą wentylację oraz zabezpieczenie przed zalaniem domu w razie powodzi. Apartments Coś co po polsku nazywamy po prostu „bloki mieszkalne” w Australii nazywane jest szumnie „apartment blocks”, ale w gruncie rzeczy oznacza to samo. Nie jest ich w Australii specjalnie wiele. Wysokie wieżowce z apartamentami w zasadzie ograniczają się do centrów miast i dzielnic bezpośrednio do nich przylegających (np. najwyższe budynki Australii: Eureka Tower w Melbourne oraz Q1 w Gold Coast są apartamentowcami), natomiast więcej jest bloków 1-3 piętrowych, głównie w dzielnicach „wewnętrznych” (do ok. 20 km od centrum w Melbourne, w Sydney nieco dalej). blok w stylu „art deco”, Middle Park, Wiktoria Temu typowi zabudowy, jakkolwiek absolutnie sprzecznemu z „australijskim stylem życia” wróżona jest świetlana przyszłość i już dzisiaj bardzo wiele osób, szczególnie par typu DINK (double income no kids – dwie pensje i bez dzieci) wybiera takie właśnie mieszkania, gdyż zwykle zlokalizowane są „blisko miejsca akcji” (czytaj: nie trzeba jechać pół godziny samochodem do najbliższego pubu). bloki w Middle Park, Wiktoria apartamentowce na St Kilda Road, Melbourne, Wiktoria apartamentowiec Eureka Tower (297m), Southbank, Wiktoria Commision blocks Pod tą nazwą kryją się bloki mieszkalne jakby żywcem wyjęte z najgłębszego komunizmu i przeniesione na antypody. Są niestety bardzo widoczne w panoramie miasta i z jakichś dziwnych powodów budowane we względnie drogich dzielnicach (nieodległych od centrum). Są to mieszkania socjalne dla najuboższych, w dużej części tych, którym pracować się nie chce, albo zwyczajnie nie opłaca. blok mieszkań komunalnych, South Melbourne, Wiktoria Zapraszam do obejrzenia kilku fotoreportaży z australijskich przedmieść: w Melbourne w Sydney
Kultury Aborygenów nie da się porównać z żadną inną na Ziemi. Dzisiaj fakt ten przyciąga tłumy ciekawskich, ale niespełna 250 lat temu stał się przekleństwem, które na dobre zaważyło na losie rdzennych mieszkańców Australii. Gdyby zebrać wszystkie pierwotne ludy i pokazać im zdobycze cywilizacji, to wszyscy oprócz Aborygenów rzuciliby się na prezentowane dobra. Ci ostatni odwróciliby się na pięcie i wrócili do buszu. Przykład ten w dobry sposób pokazuje najważniejszą różnicę pomiędzy Aborygenami a resztą świata – niechęć do wszelkich dóbr materialnych. Pierwsze spotkanie z Aborygenami Historia Aborygenów to w dużej mierze historia przypadku. Europejscy odkrywcy, którzy na przełomie XV i XVI wieku dotarli do zachodnich i północnych wybrzeży Terra Australis Incognita – nieznanego lądu południowego, zamiast bogatego w przyprawy i złoto kraju, zastali „niezwykle czarnych, barbarzyńskich, dzikich”. Sekret Aborygenów odkrył James Cook. Był kwiecień 1770 roku. Cook wylądował w zatoce Sydney i zobaczył urodzajne ziemie, na których „było dość paszy we wszystkich porach roku dla większej ilości bydła, niż można by tu przywieźć”. Jednak najbardziej zaskakują zapiski i przemyślenia odkrywcy dotyczące Aborygenów: Może i wyglądają na najnędzniejszy naród świata, w rzeczywistości są daleko bardziej szczęśliwi niż my. Nie dbają o domostwa bogato wyposażone. Nie potrzebują też ubrań, gdyż wielu z nich, gdy je od nas dostało, porzuciło je niedbale. Nie przywiązywali wartości do niczego, co im ofiarowaliśmy. Ani nie zamieniliby nic swojego na żaden z oferowanych przedmiotów. Moim zdaniem oznacza to, że w swojej opinii posiadają wszystko co konieczne do życia. Aborygeni / fot. CC BY, Wellcome Images / W 1787 roku w zatoce Sydney wylądowała pierwsza karna kolonia. Skazańcy z Anglii mieli rozpocząć w Australii nowe życie. Liczyli, że uda się im to zrobić rękami rdzennych mieszkańców. Napotkali jednak na przeszkody nie do pokonania – nieprzychylnych i brutalnych autochtonów, ziemię, na której łamały się najmocniejsze motyki i twarde drzewa, których nie byli w stanie ściąć siekierami. Aborygeni bardzo szybko zorientowali się, że biali najeźdźcy chcą odebrać im to co najcenniejsze – ziemię. Z tą różnicą, że dla białych była to ziemia pod uprawę, dla Aborygenów ziemia przodków, z którą byli nierozerwalnie związani. Wierzenia i zwyczaje Aborygenów Wiara Aborygenów jest totalnie abstrakcyjna i składa się z kilku elementów, z których tzw. Czas Snu i totemiczność odgrywają największą rolę. Czas Snu jest niezależny od czasu linearnego, codziennego. Istniał, zanim pojawili się ludzie i wówczas, kiedy wprost z ziemi wyłoniły się mityczne istoty totemicznych przodków. To właśnie owe istoty własnymi ciałami stworzyły świat duchowy i materialny – skały, drzewa, góry, kangury i strusie – krajobraz, rośliny i zwierzęta. Nie byli ludźmi, ale zachowywali się i żyli jak ludzie. Pozostawili też zwyczaje oraz rytuały, które od 60 tys. lat przekazywane są ustnie, Aborygeni bowiem nigdy nie stworzyli pisma. Każdy objaw rękodzielnictwa związany był wyłącznie z wierzeniami i oddawaniem kultu przodkom. Na co dzień uprawiali rośliny, zbierali i polowali. Nie zakładali osad, wciąż wędrowali od jednego miejsca kultu do drugiego. Dla Aborygenów większe znaczenie miało dobro grupy niż jednostki. Zderzenie takiego światopoglądu z protestanckimi ideami czynienia ziemi poddanej, samodoskonalenia, gromadzenia dóbr i nieustannego rozwoju cywilizacji gwarantowało konflikt. W miarę jak karne kolonie przekształcały się w dobrze prosperujące miasta, osadnicy coraz mocniej próbowali przeciągnąć Aborygenów na „właściwą” stronę. Protestanccy księża wzięli na siebie obowiązek tłumaczenia autochtonom zasad obowiązujących w Europie, trafili jednak na całkowity brak zrozumienia. Kiedy jeden z osadników skradł narzędzia aborygeńskiej kobiecie, urządzono pokazową chłostę, tak aby autochtoni zrozumieli, że prawo jest równe dla wszystkich. W miarę jak na plecy złodzieja spadały kolejne baty, grupa Aborygenów zaczęła płakać, aż w końcu jeden z nich zerwał się i wytrącił bicz oprawcy. Osadnikom opadły ręce. "Skradzione pokolenie" Brisbane. Protest przeciwko łamaniu praw Aborygenów / fot. Aborygeni z własną flagą / fot. Istock Z końcem XIX wieku rozpoczął się trwający ponad 100 lat okres, który na falach popularnych ówcześnie teorii eugenicznych doprowadził do siłowego odebrania aborygeńskim rodzinom dzieci i próby ich „ucywilizowania”. I chociaż chodziło przede wszystkim o tanią siłę roboczą i ostateczne usunięcie problemów z autochtonami, akcja ta opierała się na haśle „nieprzystosowania Aborygenów do samodzielnego życia”, o czym miał świadczyć brak jakiejkolwiek cywilizacji wykształconej na kontynencie australijskim. W ciągu 100 lat aborygeńskim rodzinom odebrano w ten sposób ok. 300 tys. dzieci. Przez lata sprawa „skradzionego pokolenia” – jak nazwano okres przesiedleń – była tajemnicą. Dzięki staraniom aborygeńskich artystów z końcem lat 80. ubiegłego wieku zaczęto mówić o problemie publicznie. W 1997 r. specjalna komisja narodowa opublikowała raport zatytułowany „Bringing Them Home”, który opisał całe zło wyrządzone Aborygenom. Premier John Howard w imieniu rządu i narodu przeprosił za najbardziej wstydliwy okres w historii Australii. W ramach ogłoszonego w 1993 r. Native Title Act zaczęto zwracać Aborygenom grunty. Pod zarząd społeczności Aborygenów przekazano już wiele parków narodowych, w tym Uluru Kata-Tjuta, na którego terenie znajduje się święta góra Uluru. fot. Problemy współczesnych Aborygenów Największy problem to narkomania i alkoholizm. W communieties Aborygeni pozostawieni sami sobie popadli w marazm, żyjąc od zasiłku do zasiłku, jego większość przeznaczają na używki. Mimo że część communities przekształca się w atrakcje turystyczne, gdzie można poznać sztukę, zwyczaje i obrzędy plemion, nietrudno zauważyć przeświadczenie o niższej wartości rdzennych mieszkańców. I chociaż po olimpiadzie w 2000 r. sklepikarze w Sydney chętnie w sklepach z pamiątkami zatrudniają Aborygenów, ich intencje nie zawsze są szczere. Te pamiątki najczęściej produkowane są w Indonezji, a sklepikarze kreują wizerunek kochających rdzennych mieszkańców. Nawet dziś, kiedy przed Aborygenami otwarto różne możliwości, w ich świadomości niewiele się zmieniło. Większość wciąż woli siedzieć przed domem niż pod dachem, włóczyć się po buszu, niż zarabiać pieniądze. Są zaprzeczeniem tego, do czego od tysięcy lat dąży reszta świata. A może to właśnie oni znaleźli sposób, aby w świecie, w którym rządzi materia, nie oszaleć?
Przemo wyszperał gdzieś dla mnie ten artykuł. Jest on na temat wychowania dzieci wg super niani: Mogę tylko potwierdzić, że w Australii dziecko jest najważniejsze i że się go nie krytykuje na prawie każdym kroku lub chwali razem z krytyką. Powiedzenie „dobry chłopiec” lub „dobra dziewczynka” to standardowa pochwała każdego dziecka, gdy zrobi coś dobrego. Do tego nawet jeżeli coś przeskrobie, bo to przecież tylko dziecko, próbuje się znaleźć pozytywną część negatywnego zachowania. Myślę, że to jest różnica wychowania nas rodziców. Mi samej czasami trudno przestawić się takie pozytywne wiedzenie dziecka, a Australijczycy mają to w krwi. Często śmieszy mnie jak w kuchni szykując sobie górę sałatki lub odgrzewając rybę słyszę „Dobra dziewczyna” (w domyśle jedząca zdrowsze jedzenie niż Australijczycy). Od Hindusa lub innej narodowości takiej pochwały już nie otrzymam. Tagi dzieci
jak żyją dzieci w australii